Pożegnaliśmy Andrzeja Iwana

Pożegnaliśmy Andrzeja Iwana, znakomitego piłkarza, jednego z najlepszych, a może nawet najlepszego w Polsce napastnika w drugiej połowie lat 70-tych, który zmarł w Krakowie,  w wieku 63 lat. Z racji mojego zawodu miałem okazję wielokrotne ogladać i podziwiać z bliska, zza linii bramkowej jego umiejętności zarówno w meczach jego Wisły, jak i reprezentacji Jak każdy rasowy napastnik grał bardzo agresywnie, imponował szybością i mocnym uderzniem
Ostatnie moje spotkanie z Andrzejem Iwanem nastąpilo w roku 1982. To był końcowy etap przygotowań kadry Antoniego Piechniczka przed wyjazdem na Mundial do Hiszpanii. Wzorem Kazimierza Gorskiego z 1974 roku, na miejsce ostatniego zgrupowania wybrano niemieckie, szczęśliwe dla Polski Murhardt. W kadrze znalazło się dwóch wiślaków – Andrzej Iwan i Piotr Skrobowski.. Tuż przed powrotem do Polski, kadrowicze rozegrali jeszcze sparring z jednym z zespołów Bundesligi.
.Mogłem pojechać do RFN w okresie stanu wojenneo dzięki temu, że był to służbowy wyjazd z redakcji TEMPO.
Dotarłem samochodem do Murhardt na końcowe dwa dni obozu. Przede wszystkim maglem po raz pierwszy od wprowadzenia stanu wojennego rozmawiać telefonicznie z moją żoną, przebywającą w Chicago. W Polsce wciąż jeszcze telefony były nieczynne.
W następnym dniu po sparringu reprezentanci odlatywali do kraju, na ostatnie kilka dni pobytu przed wyjazdem do Hiszpanii. Tuż przed odjazdem na lotnisko podeszli do mnie Andrzej Iwan i Piotrek Skrobowski i spytali, czy mogę im zabrać jedną torbę, bo mają dużo bagażu. Byłem sam, więc nie widziałem problemu,
– Wrzućcie do bagażnika – powiedziałam.
Gdy zbliżałem się do granicy w Cieszynie, pomyślałem, że dobrze byłoby jednak wiedzieć, co też mi chłopcy podrzucili, bo może o to zapytać celnik. Zatrzymałem auto, otwarłem bagażnik, w którym miałem tylko dużą torbę piłkarzy. A w niej… pełno nowych piłkarskich butów.
Późnym wieczorem dotarłem do przejścia granicznego w Cieszynie. Było pusto, nikogo poza mną I znudzonymi celnikami. Jeden z nich kazał otworzyć bagażnik..
– A co w tej torbie?
– Piłkarskie buty zawodników z reprezentacji – poprosili mnie o przewiezienie z Murhardt do kraju, bo sami mieli za dużo bagażu na samolot.
– A zezwolenie na przewóz bez cła tylu par butów jest?
– No, nie ma. Ale to są buty, w których reprezentacja za kilka dni wystąpi na Mundialu – odpowiedziałem z głupia frant, co było chyba nonsensem.
– Jak nie ma zezwolenia, to buty zostaną u nas, dopóki z Warszawy nie przyjdzie zgoda na bezcłowy ich wwóz..
– Ale przecież oni muszą w nich niebawem grać?
Zebrał się tłumek celników – oglądali „mundialowe”’ buty, kręcili głowami, ale w końcu zezwolili na bezcłowy wwiezienie.
– Ale aby w przyszłości taka historia się nie powtórzyła – usłyszałem na pożegnanie.
Zadowolony ruszyłem w stronę Krakowa. Nie ujechałem daleko. Po kilkunastu kilometrach zostałem zatrzymamy – tym razem przez wojskowy patrol. Powtórzyła się historia z granicy, ale nie do końca.
Otworzyłem bagażnik i od razu wskazałem na buty.
– To są buty naszej reprezentacji na Mundial. Odprawili je już celnicy w Cieszynie – powiedziałem od razu.
– Oni szukali czegoś innego, a my czegoś innego – usłyszałem. Oczywiście niczego „innego” nie znaleźli. A butami w ogóle się nie zainteresowali.
Późną nocą dotarłem cało i bezpiecznie do Krakowa.
A jeszcze przed wyjazdem do Hiszpanii chłopcy odebrali swój towar…
Jak pamiętamy, nie udał się ten Mundial dla wiślaków. Skrobowski na pierwszym treningu zgłosił kontuzje i aż do końca mistrzostw pozostał tylko kibicem. Iwan na meczu z Peru doznał poważnej kontuzji nogi. Po kilkumiesięcznym leczeniu i długiej przerwie w grze,  powrócił wprawdzie na boisko, ale nigdy już nie osiągnął swojej poprzedniej dyspozycji.
Po Andrzeju Iwanie pozostała mi pamiątka – z Hiszpanii przywiózł mi sportowy dres. Niebawem, po zakończeniu wojennego, wyjechałem na stałe do USA, a Andrzejowy dres służył mi przez wiele lat…

Wiesław Książek