Co piszczy w trawie

Minęło już kilka dni od zakończenia Igrzysk Olimpijskich w Vancouver.  Emcoje już opadły,  zaczyna sie czas podsumowań. 6 medali w zimowych Igrzyskach to na pewno sukces, bo przecież na wszystkich poprzednich zimowych Olimpiadach polscy spoortowcy wyalczyli tylko osiem medali. Ale czy naprawdę Vancouver dla polskiej ekipy było sukcesem? Poza niewątpliwymi gwiazdami (Kowalczyk, Małysz – łącznie ta dwójka zdobyła 5 medali) zbyt dużo było niewypałów, ostatnich miejsc, bądź w końówce stawki.
Ciekawy glos na temat znalazłem na portalu Interia.pl., w materiale zatytułowanym

Vanncouver sukcesem czy porażką?
Z jednej strony mamy historyczną olimpiadę z aż sześcioma krążkami, w tym z wyczekiwanym przez 38 lat złotym. Z drugiej jednak zdecydowana większość naszych olimpijczyków bliżej miała do miejsca ostatniego niż tego w pierwszej dziesiątce. A co będzie, jeśli zabraknie samorodnych talentów Adama Małysza i Justyny Kowalczyk?
Pewne jest jedno: pięć spośród sześciu medali, jakie nasi sportowcy wywalczyli w Vancouver nie jest zasługą systemu, strategii rozwoju sportów zimowych, tylko przebłyskiem talentu dwóch indywidualności, które trafiają się raz na sto lat: Adama Małysza i Justyny Kowalczyk.
– Wysyłamy 48 sportowców, a wśród nich są także tacy, którzy teoretycznie nie mają nie tylko medalowych szans, ale też na zajęcie miejsca w pierwszej dziesiątce. Większość z nich jednak to młodzi zawodnicy, którzy mają nabrać olimpijskich szlifów, by za cztery lata w Soczi bić się o wysokie lokaty – mniej więcej tymi słowy filozofię PKOl-u wykładał jego szef, Piotr Nurowski.
“Wygrał X, Polacy/Polki daleko”
Zbyt często w kontekście startów Polaków pojawiały się jednak tytuły tego typu: “Wygrał X, Polacy/Polki daleko”. Obrazowały chociażby start panczenistek na 3000 m, w którym Katarzyna Woźniak była ostatnia (28. miejsce, prawie 20 sekund straty do Sablikovej), a Luiza Złotkowska była czwarta od końca.
Obie panie, wespół z Katarzyną Bachledą-Curuś, zrehabilitowały się wspaniałą walką uwieńczoną zdobyciem brązowego medalu w drużynie. Radość i gratulacje z okazji tego wyniku nie mogą jednak fałszywie ubarwić szarej rzeczywistości – w Polsce nie ma ani jednej hali do uprawiania łyżwiarstwa szybkiego, a przecież w najważniejszych imprezach wyścigi toczą się właśnie w hali. Lód w hali diametralnie różni się od tego na obiektach otwartych.
W efekcie reprezentanci Polski w łyżwiarstwie prawie 200 dni w roku spędzają za granicą. Obozy kosztują sporo. Zbudowanie takiego obiektu w Polsce zwróciłoby się po kilku latach i oszczędziło kadrowiczom tułaczki.
W biegach mamy “Królową nart” Justynę Kowalczyk. Hurraoptymiści wróżyli jej nawet trzy złote medale. Jesteśmy wdzięczni Justynie i jej trenerowi Aleksandrowi Wierietielnemu za zdobycie jednego złota, dzięki któremu przestaniemy przy każdej olimpiadzie żyć jednym wspaniałym skokiem Wojciecha Fortuny z Sapporo, którego trzy czwarte internautów raczej już nie pamięta.
Przy okazji biegów narciarskich rodzą się pytania. Dlaczego mistrzyni świata młodzieżowców Sylwia Jaśkowiec i jej koleżanki Kornelia Marek z Pauliną Maciuszek nie mogą mieć chociaż porównywalnych warunków przygotowań do tych, jakie ma Justyna? Dlaczego nie mają podobnej klasy trenera jak Wierietielny? Gdyby te warunki były spełnione, marzenia o walce o medal w sztafecie nie byłyby czystym chciejstwem.
Prezes zły na chłopaków
Mamy szczęście przeżywać starty polskiego sportowca wszech czasów Adama Małysza, który zapowiedział przywiezienie medali i przywiózł z Whistler dwa “srebra”. Niemniej przykro to stwierdzić, ale ogólnie reprezentacja polskich skoczków zanotowała regres.
W Turynie ze słabiej skaczącym Orłem z Wisły kadra zajęła piąte miejsce, z niewielką stratą do Niemców (oprócz Małysza skakali tam: Stefan Hula, Kamil Stoch i Robert Mateja). Teraz, mimo wspaniałych lotów Małysza, musieliśmy się zadowolić szóstą pozycją, bez szans na awans.
– Muszę powiedzieć, że byłem zły na chłopaków – nie kryje prezes PZN-u Apoloniusz Tajner, który prorokował medal naszej drużyny. – Nie skakali tego, co potrafią, Z drugiej strony jednak w skokach nie ma nic na siłę, Jeżeli nie masz swego dnia, to choćbyś nie wiadomo jak się starał, i tak nic nie zwojujesz. A nasi chłopcy, poza Adamem, nie mieli dnia.
Brakuje krajowych zawodów
Aby w przyszłości nie tłumaczyć się brakiem szczęścia czy złym dniem, związek powinien coś zaradzić na złe zjawisko, jakim jest zbyt wczesna i ostateczna selekcja.
Jeżeli ktoś nie zakwalifikuje się do Kadry A (ta startuje w Pucharze Świata) lub do kadry młodzieżowej (zastąpiła kadrę B, startuje w Pucharze Kontynentalnym), właściwie nie ma szans, by kontynuować karierę.
– Brakuje cyklicznych krajowych zawodów, na przykład Pucharu Polski, w których mogliby startować zawodnicy spoza kadry. Przez brak okazji do startów wielu chłopaków przedwcześnie pokończyło kariery, że wspomnę choćby Wojtka Topora – zwraca uwagę Robert Mateja, który jest asystentem Hannu Lepistoe.
Skoczkowie potrzebują więcej startów
Tak jak Justyna Kowalczyk ma osobny team, tak własny team ma Adam Małysz. PZN powinien zrobić wszystko, żeby dysproporcje między tymi w pełni profesjonalnymi teamami a właściwą reprezentacją skoczków czy biegaczek nie były aż tak duże, i by poziom ich przygotowań poszedł w górę!
Najważniejsze w polskim sporcie wydaje się zakończenie działań “na hurra”. W styczniu, gdy z mistrzostw Europy wrócili szczypiorniści Bogdana Wenty, politycy i działacze zaczęli się prześcigać w pomysłach: “Budujemy hale”, “Tworzymy Narodowy Program Rozwoju Piłki Ręcznej”, “Organizujemy mistrzostwa świata”. – Nie chciałbym, żeby za miesiąc zrobiło się o nas znowu cicho – mówił wtedy Wenta.
Niestety, dziś już nikt o ręcznej nie mówi…
Teraz chcemy rozwijać skoki, łyżwiarstwo szybkie, narciarstwo biegowe, a nawet bobsleje i saneczkarstwo, by szturmem zdobyć Soczi. Za miesiąc medialna burza ucichnie. Może specjaliści od marketingu w związkach sportowych podczas jej trwania zdążą znaleźć sponsorów…
Michał Białoński (Interia)
***

Pozostanę jeszcze przy Igrzyskach w Vancouver.  Polskimi gwiazdami byli Justyna Kowalczyk i Adam Małysz. A co było największym wydarzeniem w Vancouver? Jendą z bohaterek Olimpiady była koreańska łyżwiarka Kim Yu Na. Bezapelacyjnie wygrała jazdę figurową pań, a jej zwyciestwo potwierdzilo wcześniejsze prognozy fachowców, że w tym sporcie wśród nadchodzi czas supremacji Azjatów.
Pisze o tym Paweł Wilkowicz w “Rzeczpospolitej” w materiale zatytułowanym


Koncert w tonacji Kim

Kim Yu Na ma złoto, a Azja worek medali i wielką przyszłość. Tam jest dziś ziemia obiecana łyżwia

Trener Brian Orser zaczął skakać z radości jeszcze przed końcem programu, Kim rozpłakała się, zjeżdżając z lodu, przyklejeni do telewizorów Koreańczycy nie musieli czekać na oceny sędziów. Od razu wiedzieli, że cały kraj nie stanął na głowie na darmo.
Korea Południowa ma medal, na który najbardziej czekała. Gdy Kim Yu Na startowała w Vancouver, nawet seulska giełda zwalniała obroty, na dworcach i ulicach ludzie zbierali się przed wielkimi ekranami. A ona potrafiła o tym zapomnieć. To jest jej największa siła. Od czasów Katariny Witt nie było łyżwiarki, która by znosiła presję z taką lekkością.
Kim nie zrobiła w programie dowolnym jednego fałszywego kroku. Przy dźwiękach koncertu fortepianowego George’a Gershwina wytańczyła rekord świata i ponad 23 punkty przewagi nad srebrną medalistką Mao Asadą. Japonka mająca w programie dwa potrójne aksle, których Kim nie skacze, zbladła, gdy zobaczyła, jaką różnicą przegrała. Ale nawet jeśli jej oceny były nieco za niskie, złoto dla Kim nie podlegało dyskusji. A potem swoją chwilę wzruszeń miała Kanada.
Jeannie Rochette obroniła trzecie miejsce po programie krótkim i już z brązowym medalem pierwszy raz opowiadała o swojej zmarłej mamie. Therese Rochette zmarła na atak serca kilka godzin po przylocie z Montrealu do Vancouver, dwa dni przed programem krótkim. – Były takie chwile, gdy mówiłam sobie: nie chcę tu być, chcę wracać do domu. Zrobiłam to, by za dziesięć lat, gdy wrócę myślami do tej chwili, nie żałować, że nie pojechałam. Tak mnie wychowała mama – mówiła Kanadyjka.
Oprócz niej w czołowej piątce były same Azjatki: na czwartym miejscu jadąca w barwach USA Japonka Mirai Nagasu, na piątym Japonka z Japonii Miki Ando. Najlepsza Europejka, Laura Lepistoe, znalazła się na szóstym miejscu (Inna  z Japonek startowała z powodzenieim w barwach Australi – przyp. wk).
Jakie całe igrzyska w jeździe figurowej, takie zakończenie. Pacific Coliseum należało przez te dni do Azjatów. W parach sportowych złoto i srebro wzięli Chińczycy, wśród solistów brąz Japonia, u pań złoto Korea, a srebro Japonia. Tylko w tańcach Azja się nie liczy, a raczej: Azja na tańce nie liczy i nie wydaje w nich na wyścig z resztą świata takich pieniędzy jak w pozostałych konkurencjach.
W Japonii pracują najlepsi rosyjscy trenerzy, w Chinach do łyżwiarstwa dotarło centralne planowanie i wielkie pieniądze z budżetu, bo kiedyś przecież Harbin doczeka się prawa zorganizowania zimowych igrzysk.
Tylko Kim jest właściwie księżniczką bez ziemi. W Korei nie ma na razie hali do łyżwiarstwa figurowego z prawdziwego zdarzenia, a solistki można policzyć na palcach obu rąk. Ale to się właśnie zmienia. Rosjanie za swoje łyżwiarskie nieszczęścia w Vancouver winili północnoamerykańskie spiski, ale prawdziwe zagrożenie dla ich potęgi nadjechało ze Wschodu. I zostanie na dłużej.

Wybrał – W, Książek