5 maja w Kalifornii, w wieku 96 lat zmarł Henryk Czaplak, najpierw zawodnik, a później wieloletni działacz , prezes SAC Wisły Chicago, później honorowy prezes tego klubu. Był najstarszym działaczem polonijnego sportu nie tylko w Wiśle, ale i w całej Ameryce. Z Wisłą związany był nieprzerwanie od 1955 roku. Już na drugi dzień po przybyciu do Chicago, spotkał Edwarda Skibę,z którym grał razem po wojnie w Niemczech, w kompaniach wartowniczych. Spotkaliśmy się – wspomniał mi Heniu, gdy przygotowywałem materiał o nim do Sportu Polonijnego 2003 – w tawernie u Paula Mikołajczyka na Division. Tam Wisła miała wtedy swoją siedzibę, a Mikołajczyk był skarbnikiem.
Gdy mnie p. Skiba spotkał, mówi: – „Panie Heniu, ja tu już gram w jednej drużynie, w Wiśle. Przyjdź pan do nas.” I tak mnie złapali…
W końcu kwietnia i na początku maja, jak się zaczął sezon, wziął mnie do klubu. W Polsce nigdy nie grywałem, tylko trochę „szmacianką” na ulicach Łodzi. W Niemczech kopaliśmy piłkę do końca naszego tam pobytu, tak więc trening nie był mi specjalnie potrzebny – byłem młody, miałem 27 lat. Może nie byłem wyszkolony technicznie, ale byłem „ostry”, twardy.
I tak się zaczęła moja przygoda z Wisłą… Prezesem był Władysław Sierżęga, klub mieścił się na Division i Hermitage, w tawernie u pana Mikołajczyka, który był naszym skarbnikiem. Przygarnął nas do siebie, a po meczach serwował kanapki, a nawet obiady.
Po śmierci pana Mikołajczyka przenieśliśmy się na Wood Str., kilka bloków dalej, obok „Weteranów”. Tam prywatnie – bo nie mieliśmy pozwolenia na „likier” – po cichu po meczu piwo piliśmy. Tam pozostaliśmy 2-3 lata.
Henryk Czaplak (z lewej) – menedzer pierwszego zespołu Wisły, lata 60-te
Henryk Czaplak był z Wisłą na dobre i na złe. W najtrudniejszych kresach, w latach 1956-1960, nie było dosłowne niczego – ani siedziby, ani zawodników.
Tak wspominał tamten okres:
.- Klub był osłabiony. Kilka osób z zarządu odeszło, zostaliśmy praktycznie w dwójkę, z panem Edwardem Skibą. Pan Skiba zajął się w lidze korespondencją,
a ja byłem trenerem, menedżerem i sprawowałem opiekę nad klubem. Wtedy to właśnie cały klub – dokumentacja, papiery, piłki, sprzęt, stroje – wszystko to mieściło się w obszernym bagażniku mojego samochodu. Miałem nowy wóz, Forda Victorię, rocznik 55, dwudrzwiowy, sportowy. A stroje prałem sam, wprawdzie początkowo pomagała mi w tym żona, ale szybko się zbuntowała.
Klub odżył dopiero, gdy późniejszy prezes Josehp M. Jakubow znalazł budynek przy 4411 W. Fullerton. Mieliśmy parę setek dolarów, resztę zadatku dali wspólnie – Jakubow i Nowak. Zaczęliśmy tam urzędować.Zarzad Wisly przed II Turniejem Polonijnym na Hanson Stadium, rok 1987. Henryk Czaplak jak zwykle w klubowej marynarce…. Foto – W. Książek
Na początku było trudno. Ale przecież zostaliśmy w tym lokalu aż do listopada 1992 roku
– To były najlepsze okresy – wspominał. – Nastąpiły po roku 1975. Zaczęli wtedy przyjeżdżać gracze z Polski – sam „podpisałem” ich 37.
Henryk Czaplak z Edwardem Oratowskim, jednym z tych 37, których sprowadzil z Polski Foto – W. Ksiażek
Pełniłem wszystkie funkcje w klubie (po raz pierwszy wiceprezesem zostałem
już w 1955 roku) – z wyjątkiem skarbnika i sekretarza. Tego nie chciałem, bo to papierkowa robota i nie było w tym nikogo lepszego od Skiby.
Mieliśmy tu w różnych okresach wspaniałych piłkarzy – Staszek Fołtyn, najlepszy bramkarz Polski; ś. p. Waldek Obrębski (dwa razy przyjeżdżał, zginął w Australii); Andrzej Chorba, który znakomicie zgrał się z Obrębskim. Drużyna weszła z II do I Dywizji; potem ściągnąłem Jurka Panka. Lubił mnie jak ojca. On później ściągnął Jasia Banasia, który jednak zagrał u nas tylko kilka meczów. Z tym składem zdobyliśmy po raz pierwszy Puchar Gubernatora w 1975 roku, ale chybanajwiększym sukcesem było wygranie Champions of Champions w Dallas, w 1982 roku
. Była to pierwsza edycja rozgrywanych po dzień dzisiejszy amatorskich mistrzostw USA (Final Four). Dla niego sukces tym cenniejszy, że właśnie wówczas był prezesem klubu.
Pan Henryk był zawsze – na dobre i złe – ze swoim ukochanym klubem. Kiedy uroczyście przenosił sztandar ze starej siedziby przy Fullerton do nowego lokalu przy 3808 N. Central Ave, wierzył, że będzie to w pełni wiślackie gniazdo. Pamiętam doskonale ten dzień – późne, pochmurne, bodaj listopadowe popołudnie – bez wielkiej widowni, niezwykle wzruszony wniósł sztandar do nowej siedziby. Wisła wyremontowała pomieszczenia, także zaadoptowała basement – wszystko do swoich potrzeb. Imponował długi bar, znacznie większy od tego w „starej” Wiśle., duże zaplecze kuchenne. A propos baru – Heniu miał swoje stałe miejsce przy nim, zarówno w „starej” , jak i „nowej” Wiśle. Zawsze czekał na niego symboliczny kieliszek „clamato”. Ale nie zasiadywał zbyt długo, po wymianie klubowych nowości wracał do domu, bo nie chciał by jego „harcerka” – jak mówił o swojej małżonce – się denerwowała.
Z domowego albumu – z małżónką, p. Janiną
Niestety klub nie zdecydował się na wykupienie budynku na własność. Zabrakło odwagi, skrzyknięcia się grupy, by zebrać na „downpayment”. Ogromna szkoda, bo niebawem ceny budynków „poszybowały” do nieba i taka szansa już się nie powtórzyła. Bolał nad tym bardzo Henryk Czaplak..
W uznaniu zasług dla polonijnego sportu, podczas bankietu 75-lecia Wisły. Henryk Czaplak otrzymał z rąk konsula Generalnego RP w Chicago – Franciszka Adamczyka wysokie odznaczenie państwowe – Złoty Krzyż Zasługi.
Złoty Krzyż Zasługi dla Henryka Czaplaka
Chociaż ostatnie lata ze względów zdrowotnych mieszkał u córki w Kalifornii, to jednak nie zerwał kontaktów z ukochanym klubem, rozmawiając telefonicznie z działaczami Wisły przy okazji ich dorocznych spotkań – bożonarodzeniowego Opłatka czy wielkanocnej Święconki. Po raz ostatni rozmawiał z prezesem Ry-szardem Latawcem podczas „Swięconki” w Wielką Sobote, kilkanaście dni przed śmiercią.
Henryk Czaplak cieszył sie ogromnym szacunkiem zarówno w wśłackim grinke, jak i w ogóle wśród chicagowskiej Polonii.
Wiesław Książek
***
Pogrzeb śp. Henryka Czaplaka odbędzie się w Chicago, w nieustalonym jeszcze terminie